Koniec lutego czyli przyszedł czas na drugą edycję Biegu
Dzika w panewnickich lasach.
W niedzielę przywitała nas piękna pogoda. Ciepło, słoneczko.
Niestety trasa biegowa była w fatalnym stanie, mnóstwo topniejącego śniegu,
kałuże, błoto, miejscami bardzo ślisko i grząsko. Nie wróżyło to poprawy wyniku
sprzed miesiąca.
Na miejscu zawodów byłem po 10. Szybka i sprawna
rejestracja. Znów bardzo dużo osób, co
widać było już po kłopotach w znalezieniu miejsca do zaparkowania samochodu.
Potem szybkie przygotowanie do biegu (tym razem zabrałem ze sobą żele i własne
picie), rozgrzewka i oczekiwanie na start.
Chwilę po 11 ruszyliśmy. Tym razem postanowiłem ruszyć o
wiele spokojniej niż przed miesiącem. Wtedy za ostro wyrwałem do przodu i zaraz
po starcie zmagałem się z bólem nie do końca dobrze rozgrzanej nogi. Tak więc
spokojnie, gdzie mogłem to wyprzedzałem ale nic na wariata. Dodatkowo jeszcze
ciężkie warunki na trasie zmuszały, żeby za bardzo nie szarżować. I tak
zleciało pierwsze okrążenie. Spodziewałem się słabego czasu a tutaj
niespodzianka – pierwsze pięć kilometrów zrobione w 27 minut, czyli o dwie
minuty szybciej niż ostatnio !!!
Niestety z końcem drugiego okrążenia ciężka trasa dawała się
we znaki, miałem serdecznie dosyć biegania. Po głowie chodziły myśli o zakończeniu
zawodów po 10 km. Jednak zjadłem pierwszego żelka, na bufecie napiłem się
ciepłej herbaty i zapadła decyzja, że biegnę dalej. A dalej to było coraz
gorzej. Przygrzewające słońce sprawiało, że zacząłem się rozbierać. Po prostu momentami,
gdzie trasa nie była osłonięta drzewami było mi strasznie gorąco. Końcówka
trzeciej pętli i znów myśli, że dalej już nie biegnę. Znów w ruch wchodzą żelki.
Wreszcie pojawił się ostatni zakręt przed metą. Na bufecie herbatka – dobra biegnę
dalej, może dam radę jakoś doczłapać do mety. Jeszcze chwilę idę wolnym tempem zakładając
słuchawki i włączając mocną muzę licząc, że trochę to zmotywuje mnie do biegu i
pozwoli zapomnieć o zmęczeniu.
Zabieg z muzyką trochę pomógł jak i chęć jak najszybszego
stawienia się na mecie. Podkręcam tempo, zaczynam wyprzedzać kolejnych
zawodników. Stosuje metodę – obieram cel, czyli zawodnika przed sobą i staram
się go dojść, potem przez chwilę biegnę za nim i gonię następnego. Tym sposobem
wyprzedzam kilka osób. Na horyzoncie pojawia się dziewczyna i zawodnik z
Leśnich Dziadków. Na początku zawodów biegłem z nimi razem, potem mi uciekli.
No to pora na rewanż, zaczynam ich gonić. Najpierw dochodzę zawodniczkę. Chwilę
biegnę za nią, wyprzedzam. Pora na „Leśnego Dziaka”. Kilka chwil i wyprzedzam
również jego. Następny zawodnik biegł w odległości może 20 metrów. Nie miałem
już sił mocniej pociągnąć by go dogonić. Choć rywal się co chwila oglądał, chyba
w obawie, że jeszcze przed metą będę próbował go dojść. Z utęsknieniem
wypatruje ostatniego zakrętu do mety. Każdy metr ciągnie się jak kilometr.
Wreszcie jest zakręt. Spoglądam na zegarek i widzę czas – godzina i pięćdziesiąt
trzy minuty. Czyli jest szansa na poprawę wyniku sprzed miesiąca. Do mety już
tak blisko. Biegnę co sił w nogach. Jest meta. Czas 1:54:40 czyli o pięć minut
szybciej !!!! Jestem mega zadowolony.
Chwila oddechu przy bufecie, piję wodę, bo herbata się
skończyła. Udaję się po dyplom i do samochodu żeby się przebrać i do domu.
To były całkiem udane zawody, choć jeszcze dzisiaj, pisząc
relację, dzień po zawodach czuję wszystkie mięśnie nóg.
Wynik: 1:54:39
Miejsce 76/203.