Decyzję o starcie w tych zawodach podjąłem dość
spontanicznie. Nadarzyła się okazja by po pierwsze zedybiutować w zawodach
biegowych, a po drugie rozpocząć sezon startowych. Do Panewnik miałem zaledwie 30
minut jazdy samochodem więc lepszej okazji być nie mogło.
Formuła zawodów dość prosta. Organizatorzy wytyczyli pętlę
4.882 metrów, którą by zostać sklasyfikowanym, należało pokonać przynajmniej
raz, a maksymalnie cztery razy, co łącznie dawało 19.582 metry. Limit czasowy
to trzy godziny. Na zawody jechałem z postanowieniem przebiegnięcia
najdłuższego dystansu. Cel – zrobienie mocnego treningu, a po za tym zapoznanie
się jak wyglądają takie zawody organizacyjnie w porównaniu do imprez MTB.
Start zaplanowany był na godzinę 11:00. O 10:30 jestem już na
miejscu. Udaję się do biura, gdzie już stała dość spora kolejka zawodników.
Szybka rejestracja, opłata wpisowego (tylko 10 zł), pobranie numeru (110).
Zawody są coraz bardziej popularne. Na starcie staje 208
biegaczy i 43 nordic walking. Natłok chętnych powoduje, że start opóźnia się o
15 minut. W między czasie, przebieram się, robię rozgrzewkę, biegnę kawałek w
jedną i kawałek w drugą stronę po wyznaczonej trasie. Zapowiada się dość ciężki
bieg – na trasie zalega dużo nieubitego śniegu – łatwo biec się nie będzie.
W oczekiwaniu na start bardzo fajna atmosfera. Wszyscy
uśmiechnięci, organizator dla zabicia nam czasu, w oczekiwaniu na zakończenie
rejestracji podaje wyniki naszych skoczków i zdaje relację z walki A.
Radwanskiej.
Wszyscy powoli ustawiają się na start. Nie ma żadnych
sektorów ale nikt się nie pcha do przodu, każdy spokojnie stoi, co chwila
skacząc dla rozgrzania (termometr pokazuje -4.5 stopnia) co momentami wyglądało
dość zabawnie.
Potem tylko odliczanie i start. Najpierw wszyscy razem.
Powoli się „peleton” rozrywa. Na początku ciężko jest wyprzedać po nieubitym śniegu,
więc nie pcham się na wariata do przodu. Niestety zaraz po starcie biegniemy
pod górkę, nie jest to jakieś wielkie wzniesienie, ale od razu łapie mnie ból w
prawej nodze na wysokości piszczela. Jestem trochę tym zdenerwowany, bo
przebiec cały dystans, z dość silnym bólem nie wydawał mi się możliwy. Staram
się biec spokojnie, kombinując z ustawieniem prawej stopy przy jej kontakcie z
podłożem. Tym sposobem znajduje złoty środek, pod koniec pierwszego kółka ból
ustaje a ja załapuje swój rytm. Rytm nie jest jakiś szalony, zaledwie 6 min/km,
ale przy panujących warunkach i dystansie jaki mam zamiar pokonać, jest dość
optymalny.
Po pierwszym okrążeniu stawka się rozciąga. Ja ustawiam się
za jednym z zawodników i tak cały czas biegniemy razem kolejne okrążenia.
Pierwszy bufet omijam, mam swoje picie. Na kolejnych zatrzymuję się na chwilę
by napić się wody/herbaty/kawy. Średnio wychodzi, że biegnę jedno okrążenie
około 30 minut. Zanosiło się więc, że czeka mnie bieg w okolicach lekko 2
godzin. Spodziewałem się też tego, iż ostatnie kółko może być już o wiele
wolniejsze.
W końcu wbiegam na ostatnie kółko. Po półtorej kilometra,
czyli tym kawałku gdzie jest cały czas w górę, mój współtowarzysz wyraźnie
słabnie. Tempo spada. A ja czuję, że jednak mogę pobiec szybciej. I to nie ze
względu żeby kogoś wyprzedzać ale chciałem już jak najszybciej być na mecie.
Przyspieszyłem, wyprzedziłem rywala i już samotnie, widząc tylko w oddali
następnych zawodników, kontynuowałem bieg. Kilometry jednak mijały bardzo
wolno. Żałowałem, że nie wziąłem słuchawek, przydało by się teraz włączyć jakąś
mocną muzę dla zmotywowania i wyłączenia myślenia o dość solidnym już
zmęczeniu. Z wytęsknieniem spoglądałem co chwila przed siebie wypatrując
ostatniego skrętu w prawo do mety. Za mną zrobiła się dość duża luka do
następnych biegaczy. Jednak im bliżej mety, to ktoś do mnie cały czas się
zbliżał. To trochę mnie motywowało do mocnego biegu i nie pozwoleniu się
wyprzedzić. Niestety nie udało się, ale jak się później okazało, był to
zawodnik kończący dopiero trzecie okrążenie.
Wreszcie pojawił się zakręt i ostatnia prosta do mety.
Zapomniałem o zmęczeniu, uśmiech pojawił się na twarzy – jest – dałem radę !!!
Na mecie gratulacje – zmieściłem się w dwóch godzinach. Czas
końcowy to 1:59:21. Daje to 93 miejsce open (208 startujących). Szału nie ma
ale jak na pół roku biegania to jestem zadowolony. I będzie co poprawiać w
kolejnych edycjach.
Po wszystkim odbiór dyplomu. W okolicy mety już paliło się
ognisko, każdy mógł upiec sobie kiełbaskę. Ja odpuściłem i szybko udałem się do
samochodu. Nie miałem za bardzo ciuchów do przebrania, nie chciałem ryzykować
przeziębienia.
Czasy poszczególnych okrążeń:
1 – 29:04
2 – 29:28
3 – 30:17
4 – 30:28
Na pewno pojawię się na kolejnych edycjach, których daty
poniżej:
- 24 lutego 2013 roku
- 24 marca 2013 roku
- 14 kwietnia 2013
- 19 maja 2013
- 16 czerwca 2013 roku
- 21 lipca 2013
roku
- 25 sierpnia 2013 roku
- 15 września 2013 roku
- 27 października 2013 roku
- 17 listopada 2013 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz